Wszystkim potrzebne są wzory do naśladowania
W 56-tą
rocznicę zakończenia II wojny światowej w brzeskim ratuszu odbyła się
uroczystość przekazania do Muzeum Wojska Polskiego pamiątek związanych z
ks. seniorem Donaldem Marto Malinowskim. Przebieg uroczystości
relacjonowała lokalna prasa (Gazeta Brzeska, nr 18/2001, s. 10:
„PARTYZANT, KAPŁAN, PATRIOTA— MALINOWSKI Z ŁASKI BOSKIEJ").
Organizatorem uroczystości był ks. mgr Marian Kosiński, który na
wstępie powiedział: „Mój ojciec był partyzantem. Dlatego partyzancka
przeszłość ks. Donalda Malinowskiego jest mi bliska. W 1994 roku miałem
okazję spotkać ks. Donalda i gościć go w Lewinie Brzeskim. Historia jego
życia może posłużyć za scenariusz dobrego filmu. Imponujące są również
jego dokonania kulturalno-społeczne. Wszystkim nam potrzebne są wzory do
naśladowania". |
  |
Oprócz przedstawicieli
Muzeum, wojska — do sali rajców przybyły władze Brzegu i Lewina
Brzeskiego: burmistrz Brzegu
Maciej Stefański, wiceburmistrz Brzegu
Piotr Rajtar i burmistrz Lewina Brzeskiego Tadeusz Monkiewicz.
Była również radna powiatu brzeskiego
Czesława Balsiewicz, która w 1994 roku, jako burmistrz Lewina
Brzeskiego, gościła ks. Donalda Malinowskiego.
Osobę ks. sen. Donalda
Malinowskiego przybliżył ks. dr Eugeniusz Elerowski, autor wydanej w
1994 roku książki „Karabin, ambona,
parlament", która — jak na razie — jest
jedyną próbą zebrania w zwartej formie życiorysu i dokonań człowieka,
który z dużą dozą humoru przedstawia się jako: „Malinowski z łaski
boskiej".
„Malinowski, rocznik 1924, pochodzi z lwowskiej
patriotycznej rodziny. Ojciec Donalda Stanisław był legionistą
Piłsudskiego. Po dzisięcioleciach uczeń szkoły św. Zofii, przy ul.
Łyczakowskiej i gimnazjum Kazimierza Wielkiego, z dumą twierdzi,
że urodził się, wychował i szczenięce lata spędził w bastionie polskości
na Wschodzie, w cieniu legendy Orląt.
Podczas wojny, podobnie jak tysiące innych młodych ludzi, trafił do
lasu, walczył pod dowództwem „Ponurego", a potem „Nurta". Najgorsze
chwile próby przyszły już po wojnie. Losy zesłańców podzieliła cała
rodzina Donalda: ojciec, matka, siostra i brat.
Za działalność w AK Wojskowy Sąd Doraźny we Wrocławiu w
1947 roku skazał Donalda Malinowskiego na karę śmierci. Po 78 dniach w
celi śmierci Malinowski ratuje się ucieczką do Szwecji. Nie czując się
bezpiecznie w Szwecji, ciężką pracą fizyczną m. i n. w kopalni, zarabia
na bilet do Ameryki. W Kanadzie zetknął się z Polskim Narodowym
Kościołem Katolickim, którego zostaje kapłanem. Zakłada parafię, domy
starców, animuje życie kulturalno-społeczne kanadyjskiej Polonii. Przez
kilka kadencji jest posłem w parlamencie Maniłoby. Za swe zaangażowanie
otrzymuje wiele odznaczeń, m.in. najwyższe cywilne odznaczenie
przybranej ojczyzny — Order Kanady.
Gdy na początku lat sześćdziesiątych Polonia
bojkotuje Zespół Pieśni i Tańca „Mazowsze", to przyjmuje ich ks.
Malinowski. Dzięki jego inicjatywie — najwyższe wzniesienie Manitoby
nazwane zostało imieniem Mikołaja Kopernika.
W trudnym 1981 roku zakłada Komitet pomocy dla Polski i organizuje
zbiórkę darów dla Polaków w kraju (m.in. sprzęt medyczny dla Centrum
Zdrowia Dziecka).
Malinowski znany jest z olbrzymiego poczucia humoru.
Anegdotami stały się jego wypowiedzi parlamentarne: „Miej szacunek dla
osoby duchownej i zamknij się", „Drogi przyjacielu, opanuje się, co
czynisz? W ten sposób nigdy nie dostaniesz się do nieba!"
Wzruszające są migawki z curiculum
vitae — zaprezentowane przez samego ks. Donalda (Czas. nr 9/1995,
s. 9-10, „POWRÓT DO GNIAZDA"):
„Wiele zajęło czasu, zmagań
i kontemplacji, aby powziąć decyzję odwiedzenia miejsca urodzenia po 50
latach wędrówki po globie. Każdy z nas ma zakodowane w swoim komputerze
miejsce urodzenia. W tym przypadku jesteśmy bardzo podobni do łososi. Z
tą tylko różnicą, że ryby posługują się instynktem, a my uczuciem.
Miotany losem, który nie szczędził mi cierni, byłem świadkiem
zbrodniczości UPA. Odczułem dotkliwie okupanta hitlerowskiego w lasach
świętokrzyskich. W PRL doświadczyłem „ludowej sprawiedliwości" przez
Urząd Bezpieczeństwa (UB), który zaopatrzył mnie wyrokiem śmierdzą
działalność w AK i WIN. Podobno to odbywało się pod dyktandem Stalina,
tak samo jak w 1945 roku deportowano całą moją rodzinę ze Lwowa na Sybir
i o której ślad zaginął. Pomimo tych cierpień i strat najbliższych,
żaden z tych nieludzkich systemów nie wyrwał mi synostwa mojej
Ojczyzny.
Gdziekolwiek los mnie rzucił, w każdej zawierusze życiowej,
gdy byłem sam na sam — być lub nie być — to serce moje uporczywie nuciło
pieśń słyszaną nad kołyską, którą mi śpiewała moja Ukochana Matuleńka:
„Płynie Wisła płynie po polskiej krainie. A dopóki płynie Polska nie
zaginie...". Przeżywałem gorzkie momenty na obczyźnie; przeważnie wśród
swoich, którzy obdzierali mnie z kapłaństwa, polskości i patriotyzmu. A
ja, spłacając dług wdzięczności mojej Rodzicielce nuciłem nawet dość
głośno moim dzieciom Oktawii i Danusiowi nad Czerwoną Rzeką w Winnipegu
— „Płynie Wisła płynie...". Gdy ogłoszono w Polsce stan wojenny, to jako
jedyny w Manitobie poseł pochodzenia polskiego, bez rumieńca na twarzy,
ale raczej z dumą zśpiewałem kołysankę matczyną: „Płynie Wisła
płynie...".
Porzekadła ludowe mają sprawdzone wizje: „przeżyliśmy potop
szwedzki — przeżyjemy sowiecki". SPRAWDZIŁO SIĘ!!
Nie ma takiego pióra, które mogłoby opisać wrażenia,
uczucia i emocje ze spotkania z miejscem urodzenia po pół wieku
rozstania się. 14 września 1994 r. o 9.55 samolot Polskich Linii
Lotniczych LOT wylądował we Lwowie. W kolebce polskiej kultury, która
była perłą we wschodniej Europie i nie tylko. Dzień był słoneczny,
temperatura 18 stopni C. Drżało we mnie wszystko. Czułem fale dopływów
gorącego ciśnienia dochodzącego pod krtań, który drgał jak w ataku
konwulsji. Poszum dzwonków w uszach przypominał mi procesję rezurekcyjną
w kościele św. Antoniego na Łyczakowskiej. Nagle wszystko zaczęło
wirować. Nawet płyta betonowa zdawała się być rozkołysanym burzą
morzem.
W odległości kilkunastu kroków od schodków samo- lotu,
ukląkłem i ucałowałem ziemię, którą opuściłem ponad pół wieku temu.
Oczywiście nie z własnej woli. Po krótkiej medytacji i uniesieniu z trudem podniosłem się z klęczek, widziałem wszystko zamglone, tak jak
bym patrzył przez szybę siekaną strumieniami ulewnego deszczu.
Po chwili głębokich oddechów okazało się, że to moje oczy
kąpały się w potoku łez, nad którymi nie miałem kontroli. Podeszła do
mnie stewardesa i spytała, czy nie potrzebuję pomocy? — Nie, dziękuję —
odrzekłem, łkającym głosem. Ale nogi dalej odmawiały mi posłuszeństwa.
Wzrokiem i myślami biegłem do przodu za pasażerami, którzy znikali mi z
oczu w drzwiach budynku lotniczego. Uczułem bezsilność. Miałem uczucie,
że nogi wrastają w ziemię i nie mogę zrobić kroku do przodu. Otwarła się
przede mną mglista otchłań. Widziałem z trudem w mojej wyobraźni jak
cofał się zegar mojego życia. Przebiegły mi w myślach odcinki mego
rodzinnego grodu, historii Piastów i Jagiellonów. Obrońców Lwowa i Orląt Lwowskich. Wewnętrzne wzruszenie
było niepomiernie silne. Na każdym niemal rogu ulicy lub skrzyżowania
budziłem się, jak gdyby z letargu. I często natarczywie cisnęło się
pytanie: Czy to jest miasto mego dzieciństwa? Czy ja naprawdę jestem we
Lwowie, gdzie niemal codziennie witały mnie pod ratuszem lwy? Czy pomnik
Mickiewicza pamięta moje studenckie deklamacje ? Gdzie piskliwie
recytowałem „Oda do Młodości" lub urywki z Improwizacji Konrada? Czy
Wały Hetmańskie zapomniały moich szczenięcych zalotów do podrastającej
płci więcej niż pięknej? Bo to przecież nasze słodkie jak „miód"
dziewczęta — Lwowianki nasuwa się pytanie? Czy Lwów po pół wieku mojej
nieobecności nie wyrzekł się mnie jako marnotrawnego syna? Widzę przez
łzy i czuję — intuicyjnie, że wyrzekły się mnie ulice, którymi chodziłem
tysiące razy. Na Akademickiej okna przysłonięte żaluzją, nie chciały
nawet powiedzieć do mnie „ta Danuś, ta ty tu"? Nagrobki i pomniki na
cmentarzu Łyczakowskim — który jest najwspanialszy m cmentarzem w
Europie szeptały do mnie żałośnie, dlaczegoś nas opuścił? Czemu nie
broniłeś GODNOŚCI Grodu Twoich Ojców, jak to czynili twoi pradziadowie,
I Orlęta? Czemuś nie wieścił światu, że przeżywamy gehennę i upodlenie
rodu ludzkiego. Ukoronowaniem była dla mnie pobyt na cmentarzu
Łyczakowskim, gdzie mogłem wraz z człon karni miejscowej Polonii złożyć
kwiaty na grobie Poetki Marii Konopnickiej. Grób Jej jest zawsze
ukwiecony przez tutejszych Polaków. Ale punktem szczytowym był wspólny
śpiew przy grobie autorki Roty: „Nie rzucim ziemi skąd nasz ród". I to w
55 rocznicę napadu Rosji na Polskę.
Zwiedzając cmentarz Łyczakowski, należałoby na to poświęcić
co najmniej 3 dni. Bo tyle jest wspaniałych kaplic, pomników, mauzoleów,
że dosłownie przykuwają widza do głębszej analizy rodu i pozycji w
społeczeństwie pochowanych tam osób. Wiemy z doświadczenia, że kojąca
cisza panuje tylko na cmentarzach. A ich mieszkańcy nie robią już
żadnych pomyłek. A jeśli zrobili, to im wybaczamy.
Nie można przejść obojętnie obok nagrobka Gabrieli Zapolskiej, czy też
pomnika Reduty Ordona. Przecież to są karty naszej historii. Dziś dumnie
wygląda Politechnika Lwowska, a Dworzec kolejowy urzeka jak przed laty
swoją architekturą. Z przerażeniem patrzyłem na miejsca, gdzie
gromadzono ludzi na wywózkę w tajg i syberyjskie. I nie mogę do tej pory
odpowiedzieć DLACZEGO? Szukałem odpowiedzi będąc na miejscu, gdzie
dokonywano nie notowanej w historii zbrodni, poniżenia i obdzierania
ludzi z człowieczeństwa. Szukałem dla siebie rozpaczliwie
usprawiedliwienia. Dlaczego ja zostawiłem mój GRÓD ? Niestety. Żaden
czynnik łagodzący nie objawia się na moje usprawiedliwienie.
Ale gdzieś w podświadomości cisnęły się myśli i pytania. A
może to historia złośliwym ruchem ręki uczyniła mnie biblijnym
marnotrawnym synem, l obecnie, jako pielgrzym po obcych ziemiach, bez
mapy i docelowości, przypadkowo znalazłem się w miejscu mego urodzenia.
Mego dzieciństwa...".
Do Muzeum
Wojska Polskiego przekazano m.in. obraz przedstawiający ks. Donalda
Malinowskiego, poświęconą mu książkę, wycinki prasowe, kasetę video z
wizyty w Lewinie Brzeskim. Burmistrzowie Brzegu i Lewina Brzeskiego
otrzymali pamiątkowe medale Muzeum Wojska Polskiego.
„Nie znałem osoby i życiorysu Donalda Malinowskiego. Cieszę
się, że w naszych miejscowościach mamy ludzi aktywnych, którzy działaj
dla innych" - powiedział burmistrz Brzegu, Maciej Stefański.
Przy akompaniamencie ks. dr
Eugeniusza Elerowskiego, zebrani odśpiewali kilka pieśni partyzanckich.
Natomiast w programie poetyckim zaprezentowane zostały utwory poświęcone
ks. Donaldowi Malinowskiemu. Należy podkreślić, że osoba ks. sen. Dolanda Malinowskiego poznana została na Opolszczyźnie dzięki
zaangażowaniu ks. mgr Mariana Kosińskiego i ks. dr Eugeniusza
Elerowskiego, którzy nawiązali kontakt z Muzeum Wojska Polskiego,
przygotowali wszystkie materiały oraz zainteresowali uroczystością
lokalne publikatory.
Takich postaci, jak ks.
Malinowski, którzy mogą być wzorem do naśladowania, tak w Polskim
Narodowym Kościele Katolickim w USA i Kanadzie jak i w Kościele
Polskokatolickim jest więcej.
Tych ludzi należy
przybliżyć szczególnie społeczności polskokatolickiej. Trzeba o nich
mówić i pisać.
Ks. dr Tadeusz Piątek |